Komentarze: 44
to be continued... or not to be...
to be continued... or not to be...
Let the mortal combat begin...
(pyszne 100 tabletek, mniam)
Czy odizolowales juz swoja nienawisc?
Mloda dziewczyna z przeszlosci - wciaz zyjaca pomimo wielu zlozonych zobowiazan
Dzien w dzien rozpaczajaca nad doznanymi przez siebie cierpieniem i krzywda
Posiadajaca desperacje za jedynego przewodnika w zyciu
Przewiduje zakonczenie tej historii
Wie
Nie dopuszcza jednak do swiadomosci
Licealiste - cpuna, walczacego z wyniszczajacym nalogiem,
Przypililo
Nie dotrzymal danego sobie slowa, nie ludzil sie nawet by mu sie to udalo
Zawsze mial przy sobie cokolwiek dzialajacego odurzajaco
Postanowil odprawic odwieczny rytual w lazience - jedynym szkolnym miejscu, ktorego nikt nigdy nie nadzorowal
Z jednej z kabin wydobywaly sie ciche pojekiwania
Ciekawosc cpuna byla silniejsza
Zajrzal do srodka
Nakryl dyrektora posuwajacego pierwszoklasistke
Dzieki swojemu nalogowi skonczyl liceum jako jeden z najlepszych uczniow w historii szkoly
Niesmiale dziecko
Uwazane za wartosciowego nastolatka
Rani
Przez wlasna glupote
Klamie, ze juz nie bedzie
Powtorzy
Skazona gniewem, krwiozercza, bezwzgledna, przerazajaca bestia
Za ktora chce byc uwazany
Zatapia w nim swe kly, rozszarpuje go od srodka - miala pomagac
Sprawia, ze poswieca wszystko co zna i jest mu bliskie
Potwor zezre jego wnetrze i pozostawi pustym
Umierajac - pozaluje tego, co niedocenione i porzucone
Wiecej niespelnionych obietnic
Niezwykle majetna, niebieskooka blond-pieknosc, uwazana w swoim srodowisku za osobe o szczerozlotym sercu
Nigdy nie zaznala laski losu w zyciu osobistym i zawsze nieszczesliwie sie zakochiwala
Lezy na lozku, slucha piosenek, ktore kojarza sie jej z tym ktory wlasnie ja porzucil
Mieli byc ze soba na zawsze - to byly przeciez slowa jej najlepszego przyjaciela, kogos kogo znala od dziecinstwa
Postanowila sie zmienic
Przestala ufac, uwazac ze prawdziwa milosc wogole istnieje, liczyc sie z jakimikolwiek pragnieniami otaczajacych ja ludzi
Postanowila wykorzystywac wszystich do wlasnych celow oraz uznala swoje potrzeby za najwazniejsze a siebie za kogos lepszego
Pewnego dnia, zupelnie przez przypadek, poznala przystojnego mezczyzne - myslacego w sposob taki sam jak ona
Spedza ze soba starosc
Kazda mysl o smierci
Zabija jednego motyla
Niedlugo wygina
Gdy byla mala, jej rodzice calymi dniami pili i urzadzali regularne klotnie obwiniajac o cale zlo swiata siebie nawzajem
W domu nie zaznala milosc ani niczego innego procz bolu, nierzadko nie bylo nawet co jesc
Wyznaczyla sobie jeden cel - nigdy nie dopuscic, by jej przyszle dziecko tego zaznalo
Wszystko musiala zdobywac sama, nikt jej nigdy nie pomagal
Urodzil sie chlopiec
Wiele od niego wymagano - wypominajac jednoczesnie iz zyje w dostatku
Spelnial kolejne zadania jak tylko mogl najlepiej, rezygnujac z dziecinstwa i mlodosci
Gdy osiagnal juz wszystko, powiedzial ze ma tego dosyc
Jego ambicja stalo sie przezycie kolejnego dnia w gronie nielicznych znajomych - bedac najedzonym
Poszerzajac granice swej swiadomosci
Dotarl tam, gdzie jeszcze nikt nigdy nie dobrnal
Zwiedzil to miejsce i postaral sie poznac niczym wlasna kieszen
Bardzo mu sie tam spodobalo
Niestety - pewnego dnia przedawkowal... ciekawe, czy siedzi teraz tam, gdzie tak czesto wedrowal?
( Miekkie, zolte swiatlo rozlewajace sie po calym pomieszczeniu - jakze innym od poznanych do tej pory
Spacerujac poboczna ulica, podziwiajac pasje ksiazek
Otaczajacy idioci - nigdy jeszcze nie bedacy tak niegroznymi, niczym maskotki
Irracjonalny strach przed przejsciem
Szczery usmiech, spowodowany drobnostka, namalowany na przerazonej twarzy
Niezrozumiale zachowania, calkowicie przeczace dziejacym sie wydarzeniom
Niezauwazona ulotnosc pozornej wiecznosci )
Do czego chcesz nia doprowadzic?
Ona: 'Nie jestes moim synem. I pamietaj, zlo zawsze wraca do czlowieka - ze zdwojona sila.'
Ja: 'W takim razie, w Ciebie powinien sie juz dawno wbic sztylet.'
Klotnie z moja matka osiagnely absolutne apogeum. Bez jakichkolwiek zasad. Ona mowi to na co tylko sobie chce pozwolic - a ja... a ja zawsze sie w to wciagam i sprawiam, ze ta obca mi kobieta nienawidzi mnie jeszcze bardziej.
Tak... dzisiejszy dzien zaliczam definitywnie do niezwykle udanych. Najpierw po miesiecznej nieobecnosci w szkole - prostacka klasowka z angielskiego - az sie zdziwilem, ze pamietalem te wszystkie czasy. No i moje pierwsze w zyciu wypracowanie - ucze sie tego jezyka od blisko dziesieciu lat (przy czym umiem malo, jak na taki okres nauki wg. mnie) - i dopiero dzis zaliczylem swoje pierwsze w zyciu wypracowanie. Tuz po ekscytujacych przezyciach u profesor M. - przyszedl czas na informatyke. Jako ze humor mi nie dopisywal a nauczyciel kazal mi pisac kolejna klasowke (ktora juz pisalem nawiasem mowiac, ale co tam) - to zaczalem ja pisc majac za podkladke dziennik naszej klasy (nie darowalbym sobie wprost rzucenia jakims arcydzielem na okladce dziennika).
Nastepnie, wolna godzina meczenia sprzetu szkolnego za 50tys pln (obydwu [?] profesorow na raz: 'NIE DOTYKAJ TEGO!') i krotka rozmowa z Julia, ktora byla ciekawa tyle o ile, ze dowiedzialem sie o niej kolejnej nowej rzeczy.
Coz tam dalej wydarzylo sie tak interesujacego... ach, tak - bliskie spotkanie z nadlatujaca w moim kierunku z predkoscia swiatla piescia - 190centymetrowych 150kilogramow zywej tkanki miesniowej. I tak ze 67 razy (moze troche mniej, w polowie stracilem rachube i przestalem liczyc). Nastepnie sila rzeczy, czekala mnie utrata litra krwi (szczerze mowiac, zawsze chcialem pomalowac sciany w swoim pokoju ludzka krwia) - pierwotnie zamierzalem udekorowac nia taka starsza pania w kiosku ruchu, co to jej strasznie nielubie - ale plany me spelzly na panewce i farba zmarnowala sie na sniegu (widzieliscie kiedys krew na sniegu? naprawde piekny widok).
Kiedy to juz opanowalem krwawienie - zostalem odprowadzony do domu przez tzw. 'dominujaca ekipe klasowa'. Ba, zostalem podprowadzony doslownie pod drzwi.
Ok... teraz ta ciezsza czesc dnia. Moja koffana mamusia oczywiscie zaczela dramatyzowac - wiec ochlapujac ja niechcacy krwia, poinformowalem ja by wsadzila sobie gdzies swoje zaklamane i bezwartsciowe wspolczucie. Dalej bylo pozbywanie sie nadmiaru krwi z ubrania (Tomek - spox, zachowam jako flage naszej sekty) tudziez jej wypluwania (no, drugi litr poszedl sie w dupe jebac - ile to tego w czlowieku jest? 4? 5? - co tam, podobniez i tak mialem zawsze genialne wyniki, teraz je troche oslabie).
(w tym miejscu mniej-wiecej wrzucilem notke)
Blah blah blah ostry dyzur blah blah blah przeswietlenie blah blah blah i inne pierdoly blah blah blah i z powrotem w domu.
Wlaczylem najglosniej jak to mozliwe (nie ma to jak porzadne glosniki z subwooferem) ulubiona playliste zrobilem przy sobie pare innych rzeczy do ktorych bylem zmuszony i... poszedlem spac. Potem wstalem. Znow poszedlem spac. Wstalem... spalem... wstalem... i tak na zmiane. Muzyka ciagle grala a moja matka siedziala gdzies w innym pokoju wrzeszczac na mnie, jaki to ja jestem evil (prawda? - moglem wyzbyc sie pozostalej mi krwi).
Tutaj luka w pamieci.
Tutaj w zasadzie tez.
Zadzwonil do mnie Tomek (szok). Myslalem, ze z krzesla spadne. Jeszcze troche a naprawde uwierze, ze slowa: 'co to za szopka' byly przesiakniete jego umartwieniem sie nad moim losem (przyznaj sie - kto Cie zmusil). Niestety, dobijal mnie akurat szkielet w lochach Vivek i musialem ratowac dupe - wiec udawalem, ze wcale nie chce mi sie z nikim rozmawiac i ze jak zwykle 'dam sobie rade sam' (tak wlasciwie, to zachowalem sie jak Klopka - tylko ze ona by sie poddala i pozwolila Tomkowi mowic... swoja droga Tomek - taka jest sprawa, ze ja Cie bardziej jako rywala w jakis sposob traktuje, niz kogos kto by mi mogl jakkolwiek pomoc).
Zjadlem pizze wegetarianska. I znow luka w pamieci.
Wszedlem w koncu na siec i odebralem przy okazji info, ze moj mozg to gowno niezdolne do myslenia (uznam, ze byl to osobliwy przejaw mysli o tym, bym sobie nic nie zrobil ;) a potem... zdarzylo mi sie trafic na Kasie. Wyszlo na to, ze obydwoje mamy spierdolony dzien (ale Ty masz wiecej krwi) oraz na to, ze standardowo juz 'jestem zalosnym przyjacielem'. Nie lubie nie byc w stanie pomoc komus, kto niemalze mnie o to prosi. 'Zdupilem'. Po krotkiej (niestety) rozmowie, po ktorej mialem wrazenie, ze Ona ma zal do mnie ze nie moge jej teraz jakkolwiek pomoc - zadzwonilem do niej (przy okazji zblizylem sie do limitu rachunku telefonicznego... moze byc ciekawie).
Odebrala Ona. Niestety - nie moglismy dluezj pogadac. Ale uslyszalem za to - po raz pierwszy z jej ust, nie 'ja Ciebie tez' tylko pelnoprawde i oficjalne: 'kocham Cie'. Czy to mi sie tak wydalo, czy jej glos stal sie na moment wypowiadania tych cudownych slow - tak delikatny i subtelny, niczym balsam na rany duszy?
Ale ze jestem popierdolonym egoista - nie darowalbym sobie obliczenia, ile 'tego' moge w tym momencie kupic. W zasadzie starczy mi na 'ruletke'. Przezyje - bede zyl, nie przezyje - udupi mnie. W zwiazku z tym - info dla moich dwoch dlooznikow (tak wlasciwie to ja im wienien jestem) - niestety, ale nie dostaniecie w najblizszym czasie swojej forsy (Ty ehh - masz prawo sie na mnie wkurwic w tym momencie ............. ok - juz starczy, nie podniecaj sie az tak bardzo i tak by Cie Siora [pozdrowienia dla Niej, w koncu ona tez nie lubi czarnych - co nie?] z forsy szybko skroila).
I na koniec - zmartwie wazniaka. 'Tego wielkiego' nie kopne w dupe, bo mnie wprost do piekla maja podobniez wyslac. A tamtego w dupe nie bede kopal, bo mam z nim fajne uklady (w zasadzie zabija wszystkich, ktorych prosze zeby zabil).
I sklamalem...
...pluszakowi nic nie jest.
ps: widzieliscie kiedys futro z reniffera?
Fucked up kid, with fucked up life
W koncu jestem takim cholernie egoistycznym palantem, widzacym siebie jako centrum wszechswiata. Jestem w stanie przemowic do rozsadku kazdemu, kto zacznie pieprzyc jakies glupoty o swojej smierci badz tez jaki to on jest biedny. Moge kurwa pomoc komus innemu, a sobie nie jestem wstanie. To nie fair.
Przeciez to zalosne, ze ludzie sie chca pogodzic z kims przed smiercia. O to chodzi, ze oni poprostu chca wiedziec, ze caly czas jaki sie z kims spedzilo - nie byl czyms zlym. O to chodzi... pierdolony egoista. I dramaturg.
Odstawie swoja szopke po raz ostatni, nie mam ochoty na wiecej.
Kasiu - nie wiem co mam powiedziec... powinienem chyba przeprosic... przepraszam (w tem miejscu powinno sie znalesc 'kocham Cie' - ale na taki egoizm juz sobie nie pozwole, powiedziec kocham a zaraz potem zrobic cos na przekror)
Klopka - mam nadzieje, ze chociaz to Cie ucieszy... cholera, spieprzylem - i co?... nie moglas mi wybaczyc?... to nienawidz mnie jak chcesz... ciesz sie jak mozesz tylko najmocniej - w koncu bylem zalosnym przyjacielem, co nie? I daje dupy ponownie.
Reszta - tak wyszlo... shit happens.
Jak to szlo? Mam cos z mozgiem - moze oslepne, a moze cos innego mi bedzie. Mam cos z chemia mozgu - depresja w koncu z czegos byla, co nie. O a tak na teraz, to dolega mi jeszcze pare innych rzeczy - ale chuj to kogokolwiek obchodzi.
I jeszcze moja matka... 'Marcinku, prosze - dlaczego mnie tak traktujesz - jestem Twoja matka - pomoge Ci'... o taaak... jak kurwa widac golym okiem, ze cos mi jest - to pomoge, a tak - to mnie nienawidzisz. Mam to wszystko gdzies... znienawidzisz mnie teraz jeszcze bardziej.
Teraz albo jade sobie do szpitala, chyba na chirurgie - albo bede lezal w domu przez najblizszych kilka dni. Kedy juz bedzie ze mna 'jako-tako', wybiore sie do tej pierdolonej apteki i najebie na smierc.
A wiecie co jest w tym najzajebistrze (za chuja wafla nie wiem jak to sie pisze) - ze nikt mnie przed tym nie powstrzyma. Nie ma w tym pierdolonym miescie osoby, ktora by to zrobila.
Tak - ktos mi utopil pluszaka, nie bede sie z tym kryl.
Milego kurwa zycia wam zycze...
Marcin