Archiwum 13 października 2002


paź 13 2002 umieram
Komentarze: 5

nie - to jedynie naglowek... ale dlaczego, ludzie znacznie chetniej komentuja notki zatytulowane wlasnie w taki sposob... dlaczego praktycznie co druga "pierwsza notka" ma tytul - "Moj Pierwszy Raz"... ktos wchodzi na bloga z nadzieja, ze znajdzie erotyczna notke o tym, jak jakis czternastolatek przelecial swoja mlodsza o rok siostre - a tu niespodzianka, to jedynie "chwytliwy" naglowek... ale przeciez blog jest dla tego, kto go pisze a nie dla komentarzy... moze jednak nie do konca... co innego wolania o pomoc... tutaj natomiast spotykamy sie z zaklamaniem ze strony czytelnika - ciekaw jestem ile komentarzy tak naprawde ma na celu pomoc a nie wyrazic jedno z najwiekszych klamstw ludzkosci pt. "nie martw sie, wszystko bedzie dobrze"... no i dochodzi do tego fakt, ze ludzie poprostu lubia widziec, ze innym jest gorzej niz im samym... no jest jeszcze taka sprawa - ze komentarze pierwotnie mialy sluzyc jedynie do komnikcji miedzy jedna strona a druga... oto i jeden z powodow - dlaczego nienawidze notek z zawartoscia typu: "koncze, bo i tak nikt tego nie czyta"... czyli jezeli nie komentuje, oznacza to ze nie czytam... moja notka z "chwytliwym naglowkiem" tez jest jakas taka nijaka... z glosnikow wydobywa sie Limp Bizkit -  'Boiler', w telewizji jakis zakochany serial a w mojej glowie jedynie pomysl na notke - jednakze zbytni tu chaos, bym ubral go w jakies sensowne slowa... moze chociaz domyslicie sie, co chcialem przekazac (i tu wychodzi prawda - ja tez po czesi mysle o tym, ze ktos to moze jednak przeczytac)...

normalny : :
paź 13 2002 beztalencie
Komentarze: 4

jestem beztalenciem w robieniu "pierwszego kroku"... o ile zapoznanie sie z kims, kto mi sie podoba - jest dla mnie niezwykle latwe... o ile zauroczenie kogos moja osoba - jest dla mnie niezwykle latwe... o ile wypelnienie wspolnie spedzanego z tym kims, wolnego czasu - jest dla mnie niezwykle latwe... o tyle wyczucie chwili - kiedy moge zrobic nastepny krok - jest dla mnie niemalze niemozliwe... jestem wrecz przerazony tym, ze ten ktos moze mnie odepchnac... i nie probuje nawet... w piatek znow przydazyla sie podobna sytuacja... dziewczyna sama mnie zaprosila do miejsca gdzie spedza bardzo duzo czasu i zna wszystkich... potem - juz po "spotkaniu" - gdy grupa (czyli kilka dziewczyn i ja) odprowadzalismy po kolei wszystkich do domow - ona szla tak, bym byl przy niej... na placyku zabaw, do ktorego w miedzyczasie dotarlismy - hustalismy sie a reszta nawet nam nie przeszkadzala... pod koniec - gdy zostalismy juz tylko ona, ja i jeszcze jedna dziewczyna - tamta szybko zbiegla, bysmy byli sam na sam... i jeszcze pod jej domem - stalismy chwile, a ona powiedziala - ze nie chce jej sie wracac do domu, mimo ze ma do przejscia tylko kilka metrow... a ja nic nie zrobilem... dala mi chyba tuzin sytuacji do umowienia sie na kolejne spotkanie czy tez do zwyklego pocalowania jej - a ja nic... mieszkamy praktycznie obok siebie - ona wyraznie daje mi do zrozumienia, ze "jest mi przychylna" - a ja nie jestem w stanie wykorzystac zadnej sytuacji... coz - staram sie uczyc na bledach, postaram sie nastepnym razem cos zdzialac... nie jestem ani niesmialy, ani tez fajtlapowaty - i na dodatek wiem, jak powinno sie "rozgrywac" wszelkie takie sytuacje... wiec czemu, gdy przychodzi "co do czego" - stoje jak wryty w ziemie i nic nie robie... tak - definitywnie, nastepnym razem przezwycieze siebie samego...

normalny : :
paź 13 2002 nienawisc
Komentarze: 1

ciekaw jestem jak odreagowujecie uczucia, nad ktorymi nie potraficie zapanowac... zarowno te dobre, jak i te zle... ja to robie w dosyc nietypowe sposoby... nad tymi dobrymi jest znacznie trudniej zapanowac, niz nad tymi zlymi... bo gdy jest zle - staje sie bardzo destruktywny wobec swojej wlasnej osoby, a gdy jest dobrze - co mam wtedy robic... zamykam sie w sobie, analizuje z kazdej strony, przywoluje tysiace razy i w koncu doprowadzam do latwiejszej dla mnie do przyjecia formy - sprowadzam to co dobre, do zlego... nie robie tego specjalnie - inaczej poprostu nie umiem... powiedzialem kiedys, ze doslownie kazde uczucie mozna sprowadzic do nienawisci, poczawszy od niespelnionej milosci, poprzez absolutne uwielbienie a skonczywszy na pragnieniu... nienawisc nie jest moze najlepszym z uczuc - ale najlatwiej nad nia zapanowac... jak odreagowuje uczucie nienawisci... na wiele sposobow - jedne bardziej prawidlowe, drugie mniej... spie... duzo spie - gdy jest mi zle, staram sie niekiedy poprostu usnac i przeczekac te chwile... niestety - z paru powodow, gdy wstaje - jest jeszcze gorzej... pisze... lubie pisac - to mi pomaga poukladac mysli, czasem formuja sie naprawde madre sentencje, cale teksty - a czasem absurdalne bzdury, ktore mimo to - pozostaja moimy myslami... slucham... slucham muzyki, jak najglosniejszej i jak najostrzejszej - a przy tym, oddajacej slowami to co czuje... chodzi o zagluszanie wlasnych mysli... ranie... na wszelkie mozliwe sposoby... czasem jestem niezwykle destruktywny... krzycze... wrzeszcze... rozpaczam... i wtedy - nastepuje pustka... trace ciaglosc mysli i ich glowny watek... wszystko sie tak poprostu i nagle "ucina"... tak jak w tym momencie...

normalny : :
paź 13 2002 przyziemnosc
Komentarze: 1

lubie miec przyziemne problemy... sprawiaja - ze czuje sie taki normalny... naprawde lubie sie zamartwiac o wyniki testow, o to - jak zareagowala na mnie jakas dziewczyna czy o to, ze jakis nauczyciel sie na mnie zawzial... to wszystko jest tak plytkie... zastanawialem sie kiedys, kogo uwazam za osobe "gleboka"... poznalem ostatnio naprawde duzo nowych ludzi - cos kolo 100 osob - i praktycznie wszyscy sa mi "przyjazni", nigdy w zyciu nie mialem takiej sytuacji... zawsze bylem nienawidzowy i poniewierany - sa teraz tego "skutki" - jestem niebywale tolerancyjny, ale takze uwazam siebie za kogos gorszego... kim wiec, jest dla mnie... nie - kim jest osoba "gleboka"... to taki ktos, kto jest w stanie "zrozumiec" - czy (jak to ktos ladnie okreslil) wspolodczuwac, kto zastanawia sie nad nastepstwami kazdego swojego zachowania, kto jest inteligentny i (cos dla mnie bardzo, bardzo waznego) - zawsze ma wlasne zdanie... zapewne ktos "gleboki" ma jeszcze wiele innych dobrych cech, ale akurat te przyszly mi w tym momencie do glowy... no tak - ale kiedy spotkalem kogos takiego - kto spelnia wszystkie punkty skladajace sie w moim umysle na osobe "gleboka" - ja tego czlowieka za takiego wcale nie uwazam... wiec jak to wlasciwie jest... "cierpienie uszlachetnia" - moze o to mi chodzi... moze ja za kogos "glebokiego" uwazam dopiero tego, kto sie wiele wycierpial w zyciu, bo inaczej - nie jestem w stanie uwierzyc w szczerosc wyznania pt. "przykro mi"... ale jest chyba jeszcze jedna wazna rzecz - ten kto sie wycierpi, musi cos wyniesc ze swoich doswiadczen - czegos sie na nich nauczyc, a nie w przyszlosci np. wyzywac sie za swoje cierpienia na wlasnych dzieciach... nienawidze...

normalny : :
paź 13 2002 rozmowa
Komentarze: 9

nielubie poczatkow, wiec je pomine... odbylem dzisiaj bardzo trudna rozmowe z moim... chyba przyjacielem - nieszczerym i zaklamanym - ale jednak przyjacielem... strasziliwie trudno mi bylo wytlumaczyc mu, co mialem w glowie... on - powiedzial pare zdan, ktore mnie niezwykle dotknely - nie wiem, czy mial to w zamierzeniach, czy nie... kiedy rozmawialismy - nie zabolaly mnie one zbytnio - wydaje mi sie, ze sytuacje stresowe znosze naprawde calkiem niezle... z tym - ze potem, gdy juz wszystko minie nastepuje u mnie chwila zadumy nad kazdym wypowiedzianym slowem... i wtedy zaczyna bolec... odkrywam pd pewnego czasu, ze zycie jest niezwykle skomplikowana gra, praktycznie bez zasad... i ja chce ja opanowac - by dac sobie rade w przyszlosci... niecierpie moich "chwil slabosci" - po klotni z rodzicami, jakims konflikcie z kims innym czy tez jakimkolwiek niepowodzeniu... tak ma przeciez kazdy - wiec czemu akurat ja, to przezywam tak mocno... dowiedzialem sie niedawno, okrutnej prawdy o kims bardzo mi bliskim - pomimo, ze obiecalem sobie, ze juz nigdy nie bede plakal - rozplakalem sie, po naprawde dlugim okresie "nie-plakania"... strasznie mi smutno, ze to sie wszystko dzieje naprawde - juz nie w lekach, ale w tym prawdziwym zyciu... tak wlasciwie - to czym jest "prawdziwe zycie"... zbiorem losowych wydarzen, polaczonych ze soba (ze sie tak wyraze) "logika przyczynowo-skutkowa" dazacych do jakiegos wspolnego, niewiadomego celu... czy to jest zycie, czy mi sie tylko wydaje... nie - nie mam dzis glowy do rozmyslania nad zyciem - jestem gdzies pomiedzy silna depresja a stanem absolutnej euforii... to niezwykle osobliwe uczucie...

normalny : :