Archiwum 01 grudnia 2002


gru 01 2002 literotura
Komentarze: 20

byl sobie pewien kapturek... ten kapturek lubil ubierac sie na czerwono... dlatego wlasnie, nazywano go Czerwonym Kapturkiem... no wiec, pewnego dnia mama Czerwonego Kapturka dala mu koszyk pelen gadzetow - marchewki, jajka, winogrona itp. i wyslala go z nim do bardzo chorej babuni... Kapturek ubral sie w swoje syntetyczne, czerwone lateksy i wyruszyl w droge przez ciemny las... brykal miedzy drzewami, skakal nad krzaczkami, taplal sie w strumieniach przechodzil na kolanach przez zarosla... az w koncu wszedl na wilka... po paru ruchach, obydwoje sie zmeczyli... klamra od syntetycznych, czerwonych lateksow Kapturka zblokowla sie z klamra od paska, utrzymujacego obcisle, czarne, skorzane spodnie wilka... wilk byl duzy... dlatego wlasnie, nazywano go Duzym Wilkiem... Wilk zagail do Kapturka o niesione przez niego gadzety... nic nie podejzewajacy Kapturek opowiedzial wilkowi jak trafic do kryjowki babci i ze ta, jest chora i bezbronna... po rozmowie - rozeszli sie w swoje strony... ale Duzy Wilk postanowil odwiedzic babcie... i mial wobec niej pewne zamiary... popedzil w kierunku babcinej ciupy, ktora byla na szczycie... ten szczyt byl niemalze nieosiagalny... dlatego wlasnie nazywano go Nieosiagalnym Szczytem... Wilk wbil sie do mety babci... ta lezala na lozku z szeroko rozstawionymi nogami... ubrana byla w sama koszule... wilk wybrykal babcie do piwnicy... sam wskoczyl do lozka... rozleglo sie stukanie... to walacy drzwi Kapturek, ktory dobrykal sie na Szczyt... Wilk wydobyl z siebie ciche jekniecie... Kapturek wszedl... podszedl do lozka i na nie spojrzal... "och... dlaczego to jest takie duze" - zapytal sie Kaptur wskazujac palcem... wtedy to Wilk rzucil sie na niego... szamotali sie po calym pokoju... Wilk myslal, ze zaraz mu sie uda... Kapturek tez sadzil iz nie oprze sie tej sile... i trwali tak dluzsza chwile... zadne z nich nie moglo osiagnac tego, czego tak pragneli... w koncu Wilk ostatnimi sily, jeknal i Kapturka tez wybrykal do piwnicy... "nagle wszedl mysliwy, otworzyl nozem brzuch Wilka i wszyscy calo i szczesliwie wyszli z piwnicy"...*

normalny : :
gru 01 2002 "pierwszy"
Komentarze: 11

przyszedl kolejny miesiac... grudzien... rozpoczal sie od naglego zasniezenia calej mojej okolicy... wygladam przez okno i zamiast widziec caly swiat w bieli - widze go w lekkiej czerwieni... tak... w Warszawie, nawet snieg jest inny... a moze to efekt sztucznego oswietlenia (bo szyb nie mam pochlapanych krwia)... grudzien to taki dziwny miesiac... chcialoby sie powiedziec, ze wypelniony wszelakimi kontrastami - chlodu na zewnatrz oraz ciepla w sercach a takze innymi pierdolami gloszonymi przez falszywych idealistow... a jednak, jest to czas dosyc... jednolity... pelen obludy i klamstwa... w przeciagu tych 31 dni, jak nigdy w calym roku - jest kultywowany "mit ciepelka rodzinnego"... ale kto go - nieomal - kreuje... instytucje komercyjne az do bolu (nawet harytatywnosc tym cuchnie)... "a teraz final, finisz, koniec i kropka - koniec z tym pieprzeniem, to ostatnia zwrotka"... powiem wprost... nie przepadam za tym okresem, oraz wszystkim co sie nieuchronnie zbliza... grudzien kojarzy mi sie niezwykle nieprzyjemnie... od pelnego dramaturgii stwierdzenia "this is my December - this my time of the year" (nawiasem mowiac - wyrwanym z kontekstu)... przez apogeum falszywosci - oblude calych narodow... po mysl, ze gdzies tam - na ulicy, siedza ludzie tak biedni - totalnie niepopularni i niefajni - ze ich najwiekszym z marzen jest przynajmniej godziwie spedzic chociaz jedne swieta*... coz... powtorze to pewnie jeszcze wielokrotnie - mimo wszystko, nie wyobrazam sobie by ten miesiac wygladal inaczej... tylko czego to efekt - tego, ze na swoj zlozony i mocno nietypowy sposob, wciaga mnie to, czy raczej z powodu przyzwyczajenia i przywykniecia... (o tlustym, czerwonym kutasie ze sklonnosciami do pedofilii oraz cudownym Swiecie Bozej Komercjo-Dekadencji... gdy przyjdzie na to czas)

*zeby bylo jasne - slowa bym nie wspomnial o tych ludziach zapewne, gdybym mial pewnosc, ze nigdy w zyciu, chocby nie wiem co - nie znajde sie w takiej sytuacji... lecz podobniez "to kazdego moze spotkac"... (zabrzmialo jak przestezenie przed ciezka choroba zakazna)

normalny : :
gru 01 2002 listopad
Komentarze: 5

To ja, Narcyz sie nazywam
Przepraszam i dziekuje - ja tych slow nie uzywam
Jestem piekny i uroczy - popatrzcie w moje oczy
Jestem przeciez najpiekniejszy a napewno najskromniejszy

To ja, Narcyz sie nazywam
Powodzenia oraz prosze - ja tych slow nie uzywam
Jestem sliczny jak kwiatuszek, ktory wabi setki muszek
Niepotrzebne mi podoboje, aby wszystkie byly moje

Niech dzis moj pocalunek, na ustach innej gosci
Bys mogla sie przekonac
Jak ona Ci zazdrosci
Niech moje slodkie rece dzis pieszcza innej cialo
Bys mogla sie przekonac jak krzyczy - "malo, malo"

Lzy - Narcyz

podsumowujac ten miesiac mialem w planach troche podramatyzowac - albo przynajmniej wymienic jakas czesc moich czarnych mysli... ale nie... postanowilem w ramach programu pt."pierdole to wszystko" - zasmiac sie w twarz zyciu, ktore chetnie by mnie pizdnelo jeszcze kilka razy z glana po zebrach... a tu dupa... wzialem sobie do serca rade wybitnego socjologa i znawcy ludzkich zachowan prof. Sang Freuda i "biegne jeszcze szybciej"... przy okazji podnosze poziom swojego narcyzmu, (poniekad) nonkonformizmu* oraz nienawisci do tego najlepszego ze swiatow, splugawiongo powalajaca mnie wrecz iloscia dekadencyjnych zachowan (to tak apropos nawiazania do motywu gowna)...

normalny : :