Obydwoje przykryci jedna szklanka zludzen oddychamy tym samym powietrzem. Kruche scianki zmuszaja Cie do wtulenia we mnie by swiat nie rozprysl sie niczym kolejne pragnienia. Niechetnie stoisz tak, wilgotna od moich mysli. Urzeczywistniajac nierealne rozbierasz mnie z kolejnych warstw oporu przed nagoscia wobec chaotycznie usadowionych na widowni ludzi. Zagubiony, sciagam z Twojego ciala poranna bryze szlachetnosci. Wspolnym krzykiem zuzywamy pozostaly tlen. Pod wplywem naglego impulsu paniki rozdzierajac odzienie na drobne strzepy i kaleczac sie - wyrywamy z objec ciemiezacego szkla. Widzowie bez mrugniecia opuszczaja namiot cyrkowy. Kolejny tragikomiczny wystep.
Zerznieci w marzenia.
Dodaj komentarz